wtorek, 5 lipca 2011

Wędrówki kulinarne po Pabianicach

Witam

W ramach poznawania rodzinnego miasta od kuchni zawędrowaliśmy ostatni z Połówkiem do Tawerny Zorbas, mieszczącej się w Pabianicach na ul. św. Rocha 2a.

O tym, że w tym rejonie powstała nowa restauracja wiedziałam już od dawna, ale wcześniej nie było okazji sprawdzenia cóż dobrego tam serwują. W końcu podjęłam decyzję i tym samym we wtorek po małych zakupach udałam się z M. na małe co nieco.

Lokalizacja całkiem niezła, o ile jest się osobą niezmotoryzowaną. Brak parkingu przy samej restauracji może być dla niektórych utrapieniem. Podobnie jak niemożność płacenia kartą, jakąkolwiek. Poza tym miejsce miłe, obsługa podobnie.

Wracając do jedzenia. Smaczne, choć drogie.

M. zamówił dla siebie patelnię "Zeus", tj. klopsiki mięsne w pikantnym czerwonym sosie, do tego frytki oraz sałatkę. Ja za to skusiłam się na Chirino Souvlaki, tj. szaszłyk wieprzowy z frytkami, tzatziki oraz sałatką.

Klopsiki były pyszne, chętnie wydębiłabym od kucharza przepis. Tzatzki również niczego sobie. Owa tajemnicza sałatka była niczym innym jak zieloną sałatą z cebulą, cząstkami pomidorów oraz oliwką. Wszystko skropione oliwą z oliwek.

Innymi słowy wszystko smakowało na tyle, że niektórzy zjedliby jeszcze dokładkę.

Pewnie jeszcze tam zajrzymy, ja z pewnością na musakę, której chciałabym skosztować, nim sama się za nią zabiorę.

Ukoronowaniem wypadu na miasto była wizyta w Kiosku, tj. kawiarnio-klubo-restauracji. Z uwagi na fakt, że wizyta wypadła w inni dzień niż czwartek, tj. dzień z sushi, skończyło się jedynie na drinkach. Ja, jakżeby inaczej, zdecydowałam się na coś związanego z Japonią. Tokyo zwaliło mnie z nóg. Połączenie wódki, ginu, tequilli, triple seca, likieru melonowego, soku z limonek oraz pepsi daje piorunujący efekt.

Połówek wybrał bezpieczeniejszą kombinację, tj. Banana Boom. W tym, jakże samkowitym drinku połączono Baileysa, Malibu, likier bananowy, banana oraz kruszony lód.

Niestety, okazało się, że nie mają na składzie śliwowicy, mimo że figuruje w menu. Mówi się trudno i idzie się dalej. My poszliśmy do domu.
Do następnego!

3 komentarze:

  1. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  2. Parking jest jakieś 100 metrów obok. Zatoczka przy starostwie.
    Papu dobre, choć malizną podjeżdża sporą :|
    Przy tych cenach mogli by się nieco bardziej rozpędzić z ilościami.
    Ale cóż.. knajpka trochę na siłę umiejscowiona w pustej wnęce budynku, bardziej przypomina to obszerny portal do zakładu krawieckiego (co w sumie nie mija się z prawdą, bo drzwi z tabliczką to sugerują), 4 stoliki na krzyż i mały bar z kelnerką. Liczyłem na greckie piwo, a tam tylko lech, czech i tysek...
    Gołe ściany nic nie przystrojone, tylko muzyka grecka w tle i grek - szef. Jakościowo - ogólnie ok, ale dbałością o wystrój nie różnią się prawie niczym od tandetnych budek z chińszczyzną na rynkach.

    Kiosk jest extra. Drogo tam jak by się za zboże płaciło, ale wystrój prima sort, drinki - bogaty wybór, zróżnicowany. Smaczne :)
    Trzeba będzie zajrzeć tam na to sushi.

    OdpowiedzUsuń
  3. Ha, tego parkingu nie zauważyłam. Jak pójdziemy na musakę, to raz jeszcze zerknę. Po części tak, po części nie. Tak,wystrój zewnętrzny nie zachwyca. Nie - nie byliśmy w środku, więc w sumie powiedzieć coś o wystroju jako takim.

    Tak, też jestem ciekawa jak u nich to sushi wypada. Na razie niestety nic nie jest w stanie pobić Tokyo Baru w Łodzi. Być może przez sentyment, być może przez to, że nie przepadam za unowocześnionym sushi, czyli np. z serkiem typu Philadelphia. Za to wszędzie mi smakuje marynowany imbir. Mniam.

    OdpowiedzUsuń