Połówek napisał...
Sobota, 30 lipca 2011 zapisała się w moim życiu wielkim przełomem.
Teraz już nie ma przebacz, nie ma odwrotu czy ratunku. Na nic zdadzą się tłumaczenia, wymówki i krętactwa, że nie umiem, że nie dam rady, że na pewno się nie uda. Przepadłem z kretesem.
W jedną miseczkę poszła mąka, na spodeczek wysypał się cukier i jajo (jeszcze całe) :]
Masełko topiło się z wolna na małym płomieniu. Mleko z drożdżami wymieszało się zaskakująco łatwo i poszło w kąt dojrzewać.
Wbrew wszelkich nadziejom i zaklęciom (PROTEGO plus RADICULUS jako wspomaganie), mąka nawet dobrze zaczęła się kleić i ogólnie mieszanie tego gołymi rękami jakoś szło. Zakleiłem je pierwszorzędnie więc trzeba było obficie dosypywać mąki, co by zaczęło się kleić samo w sobie a nie do skóry o.O
W końcu, po długiej walce z oporem materii – kulka ciasta wylądowała w misce – na pierwsze dojrzewanie. Przerwa wymagała okraszenia jej odrobiną przyjemności więc wróciłem do drugiej części „Zmierzchu”. Podobno to jest parodia… a przynajmniej, że komedia wysokich lotów… Hm, mnie się nawet podoba. A przynajmniej bardziej od „True Blood”, choć nie oszukujmy się, gdzie tam Belli do Ms. Stackhouse? Blado przy niej wygląda – i to nie tylko pod względem karnacji :P
Wszystko co miłe, kończy się jak zwykle za szybko i czas było już zajrzeć do kuchni. Ciasto… urosło. I to jak urosło! Kolejne zagniatanie masy, obok Maluszek przygotowała rynienkę pod wypiek, dorobiła kruszonkę i do piekarnika. I z powrotem na film :D
Po pół godzinie wyszło… że ciasto wyszło. Dosłownie, wyszło z formy prawie na dwie jej wysokości ! Aż nie mogłem uwierzyć. Całkowita porażka wszelkich wymigiwań na przyszłość :/ Ciasto urosło i nawet dało się zjeść. Co prawda, wiele z niego nie dostałem :P ale i tak było co smakować.
Straciłem wypiekowe dziewictwo.
- Koniec świata – rzekł pan Popiołek, wsparty na miotle i wrócił do zamiatania.
A co z tego wyszło widać poniżej :-)
Dopisek MM:
zadziałała anihilacja, ewentualnie ciasto było tak wyborne, że nawet żadne zdjęcie się nie ostało.